Słucham swoich dzieci
Kiedy urodziłam córkę, kupiłam sobie poradnik a właściwie chyba 2 poradniki "Język niemowląt" i "Język dwulatka" Tracy Hogg. Przeczytałam od deski do deski a ile z tego wdrożyłam w życie no to hmm... cóż...
Nauczyłam się dzieci słuchać i z nimi rozmawiać. Początkowo nie było to takie proste... "milion pytań do"... często kończyło się moją odpowiedzą "bo tak", "bo ja tak powiedziałam", "bo mama jest starsza, mądrzejsza", "bo więcej wiem, bo więcej przeżyłam", "jesteś malutka jeszcze się na niczym nie znasz".
Dochodziło do tego zmęczenie, nieprzespane noce, irytacja i brak cierpliwości, często również problemy zdrowotne. To wszystko oraz całe środowisko w jakim jesteśmy ma na nas wpływ, niestety nie zawsze pozytywny.
Nauczyłam się słuchać co mówią, zaczęłam spokojnie tłumaczyć i pozwoliłam im robić pewne rzeczy po swojemu. Nieważne było to, że coś zajmie 2 razy więcej czasu "zrób jak chcesz, ja ci mogę podpowiedzieć jak ja to robię a Ty próbuj".
Mamo a mogę pobawić się w kałuży - możesz tylko jak skończysz trzeba ubrać suche ubranie.
Mamo a możemy bawić się w deszczu? - tyko załóż jakieś przyniszczone ubranie bo pewnie nie dopiorę.
Nie faworyzuję, obie kocham tak samo i ciągle im to powtarzam. W sytuacjach konfliktowych wysłuchuję obie strony. Mówię im jak to wygląda z mojego punku widzenia i proszę by przemyślały sprawę, i się pogodziły. Kłótnie czy pretensje niczego dobrego do wzajemnych relacji nie wprowadzają, wręcz je niszczą.
Wyrażam swoje uczucia do nich, często im powtarzam, że są dla mnie najcenniejsze. Mówię im
to czego dawniej się nie mówiło, że je bardzo kocham i, że zawsze znajdą we mnie wsparcie i pomoc.
Obserwuję ich zachowanie. Kiedy widzę smutek, złość, łzy reaguję natychmiast. Rozmawiam, wyciągam informacje o co chodzi jaki jest powód smutku. Z punktu widzenia dorosłego człowieka są to być może błahe problemy jednak dzieci mają swój poziom rozwoju. Czasami z powodu zepsucia zabawki, przegranego meczu, czy krzywej kreski pod okiem - cały świat im się "zawala" :)
Powiem Wam tak od serca i z własnego doświadczenia.... chciałam i ciągle chcę pokazywać swoim córkom drogę w Dobra i Miłości. By tak się jednak stało to ja sama musiałam się zmienić. Musiałam przezwyciężyć swoje nawyki i sposób zachowania, który nabyłam jako nastolatka. Wiedziałam, że jeżeli będę przeklinać to dla nich będzie to język powszechny, które same prędzej czy później zastosują. Czy nie zdarza mi się? a pewnie, że zdarza. Człowiekiem jestem i potykam się. Popełniam błędy, rozpieszczam je i wiele czynności robię za nie, co wcale nie jest dobre. Przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego co mam zmienić ;)
Nie stosuję żadnych kar. Nie mam powodu. Dużo mówię i tłumaczę co się może wydarzyć gdy postąpi źle, gdy zrobi komuś krzywdę i jakie są tego konsekwencje.
Nie krzyczę, chociaż jeżeli sytuacja wymaga ton podniosę. Krzyk i złość skierowana w stronę dziecka zaowocuje tym, że odda to rówieśnikowi w szkole. Nie wykluczone również, że zacznie tak samo z nami rozmawiać - krzykiem. Wolę przytulić.
Przeżywam łzy i smutek, uwielbiam radość i uśmiechy na ich twarzach. Cudownie jest widzieć je szczęśliwe, wtedy serce rośnie a ja czuję się spełniona jako matka.
Tego Wam życzę uśmiechu na twarzach Waszych dzieci, :*